Translate

poniedziałek, 21 października 2013

Konkursidło

14 godzin jazdy w obie strony, dwie przeczytane książki, bolący kręgosłup, zastałe nogi i te sprawy. Ale warto było. Atmosfera była niesamowita. Wiersze cudne. Tylko trochę mi było głupio, bo wszystkie były takie długie, wypełnione, bez dopowiedzeń. A mój ma tylko osiem linijek, z czego cztery wersy zawierają po jednym słowie.

"Zrozumienie"
Czekałam.
Nikt nie przyszedł.
Czekałam.
Nikt nie zadzwonił.
Czekałam.
Nikt nie pomyślał.
Umarłam.
Wszyscy płakali.


Iiiii... koniec. I zastrzegam sobie, że to nijak ma się do mojej rzeczywistości. Mama się trochę wystraszyła, jak go przeczytała i nie dało jej się nic wytłumaczyć. A ja po prostu mam już tak wybujałą wyobraźnię, że potrafię wczuć się w różne sytuacje (z życia prawdziwych ludzi, przeżyć bohaterów literackich, perypetii postaci z fimów). 
Pomysł na ten wiersz przyszedł po wizycie w miejscu pracy mojej mamy. Pracuje ona jako pielęgniarka w Domu Pomocy Społecznej i opiekuje się upośledzonymi fizycznie i umysłowo ludźmi. Ale oni też mają uczucia. Rodziny podrzucają ich i często nigdy więcej nie przyjeżdżają. Nawet nie próbują się kontaktować. Pojawiają się dopiero po śmierci "wyrzutków" i udają płacz i żal, zadając jednocześnie pytanie, ile dostaną z racji tego pieniędzy. 
Nie bądźmy jednak takimi pesymistami. Przecież nie każdy tak skończy. Chyba...
A co myślicie o tytule dla wiersza: "Apokalipsa (nie)świętego nastolatka"? Wpadł mi dzisiaj do głowy. Tylko tytuł niestety, ale nie wiem, czy warto jakoś tę myśl rozwinąć, czy lepiej, żeby pomysł spalił na panewce.
Zamyślona i melancholijna
be happy!

poniedziałek, 14 października 2013

Szczęśliwa?

Oj, i to jeszcze jak. Dumna jestem sama z siebie. Od 7 do 11 października byłam na wycieczce w górach. Nałaziłam się. Nazdzierałam sobie skóry z pięt. Narobiłam sobie odcisków. Ale jestem szczęśliwa, bo było cudownie. Widoki, satysfakcja, że się gdzieś wlazło, wspaniali towarzysze... A humor przez cały wyjazd miałam szampański, bo jak tylko w poniedziałek dotarliśmy do Krakowa na postój, to dostałam telefon, że zajęłam któreś z miejsc na podium w konkursie poetyckim *-*
Cóż dużo mówić pisać. Ciężko byłoby mi streścić, co się ostatnio działo oprócz tego. Nie lubię długo pisać. Po rozdaniu nagród, które odbędzie się w tę sobotę, opublikuję go tutaj :)
Było miło, ale się skończyło. Teraz trzeba nadrobić tydzień zaległości w szkole. A ja i tak się cieszę. W końcu nie co dzień zostaje się adoptowanym dzieckiem klasy humanistycznej. Bo na wyjeździe było dziewięć dziewczyn z humana właśnie i tylko ja jedna z mat-geo, także pan Batorek zawsze się śmiał, że jesteśmy jego "dziesiąteczką".
I muszę wbić sobie do głowy, żeby nigdy nikomu obcemu nie przyznawać się do swoich lęków. Na spływie Dunajcem powiedziałam, że boję się wody, to stroili sobie ze mnie żarty. Jak się W. przyznała, że ma lęk wysokości, to jej wszyscy próbowali pomóc w przełamaniu strachu i śmiali się z niej. Ludzie są straszliwie okrutni. Ale nic ani nikt nie pobije naszych dwóch "koleżanek" i jednego "kolegi" z klas trzecich. A mianowicie chodzi mi o panny "lateksiary" i pana "słagera". One - w obcisłych portkach ze sztucznej skóry popylały i tylko narzekały, że gorąco, że wysoko, że zimno, że boli, itp. On - w spodniach z krokiem w kolanach, słagerską czapeczką i powtarzający w kółko: "To przerażające.". Nosz kurtka. I cały czas mieli do nas pretensje, bo za głośno gadamy, a ona ma kaca, bo przeszkadzamy jej w relaksie po "ostrej popijawie", bo jej jest niedobrze i będzie wymiotować. Dżizas. Planowałyśmy ich zrzucić ze skarpy, ale 12 lat za każdego, to trochę dużo.
Miało nie być długo, a jednak jest. Myślę, że teraz znowu będzie dłuższa przerwa, ale nic jeszcze nie jest pewne. Koniec końców, lubię pisać, nawet jeśli nikt tego nie czyta.
Wciąż zakatarzona, ale szczęśliwa
be happy!

wtorek, 1 października 2013

Kraina niepisaniowości

Ostatnio właśnie do takiej krainy trafiłam. Nie planowałam tak długiej przerwy, ale nie miałam weny na pisanie czegokolwiek, a nie chciałam pisać głupot i bzdur. Teraz, tak po prawdzie, też nie jest jeszcze świetnie, ale nie mogłam wytrzymać i czegoś nie naszrajbować, coby nie wyjść z formy.
Cóż, szkoła jak to szkoła - czyli kolejny odcinek z serii "nie chcem, ale muszem". Zimno w całym budynku jak diabli. Jedną jedyną plamą ciepełka na tej przeklętej rawskiej Syberii jest biblioteka, która znajduje się bezpośrednio nad kuchnią stołówkową. Dlatego spędzam w niej większość świetlic, dłuższych przerw, okienek, itp.
A zanim zapomnę, to napiszę, że szukam osoby z dobrą znajomością języka angielskiego, włoskiego lub francuskiego o dość rozwiniętej wyobraźni, bo potrzebuję kogoś, kto byłby w stanie przetłumaczyć mi na jeden z podanych wcześniej języków wiersz. W sumie, to mogłabym się zgłosić do naszej anglistki, ale to jest kobieta do bólu sztywna i podejrzewam, że przełożyłaby to dokładnie słowo po słowie, a tu trzeba z finezją...
Na dzisiaj to tyle. Poinformuję jeszcze, że wybieram się w przyszłym tygodniu na wycieczkę szkolną do Glińczarowa Górnego. Był ktoś może? Jak wrażenia?
Zziębnięta, zakatarzona i kaszelkująca
be happy!