Translate

wtorek, 25 lutego 2014

No ludzie, znowu jej odbija?

Tak, jej znowu odbija. Ani jej się nie chce uczyć, ani czytać, ani pisać, ani nic. Chce jej się tylko spać. O tak, spać to ona potrafi. Przez miniony weekend przespała 27, 5 godziny. Ale to nic, przejdzie jej. Mam nadzieję, bo inaczej mnie zadusi przez sen.
To był fragment urojonej wypowiedzi mojego realnego miśka. Mam ostatnio trudny okres w szkole. Siedzę nad książkami do późna w nocy, a potem odsypiam po powrocie ze szkoły i właśnie w weekendy. Niestety, mam też tendencję do zaciskania przez sen pięści i gniotę w ten sposób podkoszulek, kołdrę, bądź też właśnie owego miśka (a właściwie, to najczęściej jego). No cóż, próbowałam.
Naszły mnie ostatnio wątpliwości, po co to wszystko. No bo przecież swoje przeżycia powinno się zachowywać tylko dla siebie, to w końcu coś osobistego. Ale potem przyszło wytłumaczenie. Jak się domyślacie, nie ma tu wszystkiego, co jest w normalnym pamiętniku. Powiem wprost - to jest bardzo okrojona wersja mojego życia. Ale jak przeczytałam swój dzienniczek, to wygląda on mniej więcej tak: data, dzień tygodnia i w punktach opisany dzień. Owszem, przydaje się to, nie powiem, że nie. Ale jeśli wiem, że ktoś to przeczyta, to wkładam minimum wysiłku w nadanie temu jakiejkolwiek "spójnej" treści. Przynajmniej w ten sposób mogę rozwijać swój styl pisania. Bo to wszystko jest pisane spontanicznie. Ja nie planuję z wyprzedzeniem, co napiszę. Jest coś ciekawego, chęć do pisania, wena, nuda, czy cokolwiek innego - jest notka.
Ten wpis jest dziwny i straciliście czas Wy, wszyscy, którzy tu dobrnęliście. Oto skraj internetu. Wracajcie, skąd przychodzicie, bo oto nadchodzi gromowładna głupota autorki. Jeśli na czas nie uciekniecie, zostaniecie uwięzieni w jej twierdzy i zmuszeni do przebywania z jej chorą wyobraźnią. Decyzja należy do Was (uciekajcie, kretyni!).

Głowiąca się nad sonetem na polski,
be happy!

piątek, 14 lutego 2014

Rany julek, to już dzisiaj?

Właśnie zdałam sobie sprawę, że to już minął cały 365-dniowy rok, odkąd opublikowałam pierwszą notkę. A ile się od tamtego czasu zmieniło? Tylko moje otoczenie, bo ja chyba zostałam taka sama.Nadal kocham jeść mieszankę studencką, czytać książki, oglądać głupie seriale, czerń, pisanie, przyjaciół, śmiać się i użalać nad sobą. Wciąż odstaję od reszty i nie zidiociałam do końca. I te dwa ostatnie fakty autentyczne podnoszą mnie na duchu.
Walentynki/Walę w tynki/Dzień Chorych Psychicznie (niepotrzebne skreślić) - wspaniały okres dla producentów wszystkich tych przesłodkich okropieństw z motywem serduszek. Nie obchodzę i nie zamierzam zaczynać, bo jestem zwolenniczką okazywania sobie uczuć przez cały rok, a nie tylko w tym jednym dniu. Dlaczego? Bo to taka trochę dyskryminacja dla reszty dat. No bo niby czemu właśnie 14 luty jest w ten sposób wyróżniony? I czy nie wydaje Wam się ociupinkę dziwne świętowanie z powodu czyjejś śmierci? Przecież właśnie tego dnia 259 roku zginął śmiercią męczeńską (jak podaje Wikipedia) Święty Walenty. No ale współczesnych ludzi nie da się zrozumieć.
Byłam dzisiaj w Teatrze Wielkim w Łodzi na balecie pt. "Dziadek do orzechów". Ja absolutnie nie chcę skrytykować w tym, co zaraz napiszę, reżysera, ani tym bardziej tancerzy, ale w moim mniemaniu widowisko niewiele miało wspólnego z oryginałem. Muzyka była wspaniała, a artyści zaprezentowali naprawdę wysoki poziom. Jak to określiła panna W. (przepraszam za wyrażenie): "Szału nie ma, dupy nie urywa". I tyle.
Niewiele, bo niewiele, ale coś jest. W moim życiu niewiele się dzieje, to i nie ma nad czym deliberować. Gdyby jednak coś miało się zmienić w mym, nad wyraz nudnym, żywocie, wiedzcie, że poinformuję Was o tym, oczywiście w granicach przyzwoitości. No i co. Kłaniam się i czekam na oklaski. Do zobaczenia za jakiś czas.
Odstająca od reszty optymistyczna pesymistka
vel
be happy!

poniedziałek, 3 lutego 2014

I Balladynę piorun strzelił

Śpię, jem, czytam. Śpię, jem, czytam. Śpię, jem, czytam. Oczywiście z niewielką ilością innych potrzebnych do przetrwania czynności pomiędzy. I tak minęły mi ferie. A "Makbet" leży. Póki co, przeczytałam tytuł, autora i wydawnictwo. I koniec. Czytam lektury, bo niestety muszę, ale akurat ten wytwór Szekspira odrzuca mnie, i to jeszcze jak. Nie wiem, może jest otoczone jakimś polem siłowym. O, albo ta książka została zaklęta. Dobra, to była kiepska wymówka. Naprawdę kiepska. No ale cóż. Starość nie radość, młodość nie wieczność, pogrzeb nie wesele. Wiem, że to przysłowie średnio tutaj pasuje, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Kupiłam sobie ostatnio coś wspaniałego. Cztery książki! Mama jeszcze o trzech nie wie, ale może się nie dowie. No co? Niby nadzieja matką głupich, ale przecież każda matka swoje dzieci kocha. No i głupi ma szczęście, nie?
Będąc ostatnio w Warszawie (miałam okazję się odchamić, więc pomyślałam sobie: "Czemu nie?") byłam świadkiem dość dziwnej sytuacji. Otóż natknęłam się na grupkę szalonych fanek brytyjskiego zespołu One Direction (niezbyt lubię, ale to nie znaczy, że kompletnie nie kojarzę). Dziewczyny były strasznie rozhisteryzowane i zaczepiały wszystkich ludzi w promieniu kilku metrów. Przezornie schowałam się za drzewem (których zresztą nie brakowało, w końcu byłam w parku) i postanowiłam obserwować sytuację. Każdą napotkaną osobę zapewniały o swojej dozgonnej miłości do członków tegoż zespołu i wypytywały o odczucia tych nieszczęśników co do ukochanego boysbandu. Jako, że nie stałam daleko, widziałam wyraźnie na ich twarzach różne emocje: dezorientację, strach, złość, zdziwienie, zaskoczenie, itp. Zdarzyła się nawet jedna dziewczyna, która przyznała się, że ich lubi. Została wtedy zasypana gradem pytań, dotyczących ich życiorysu. Wtedy zorientowała się, że ma do czynienia z bandą psychofanek. Próbowała się wyrwać z otaczającego ją wianuszka dziewcząt, ale nie dała rady. W końcu owa panna się wkurzyła i wygarnęła im (z użyciem łaciny podwórkowej), że to, co robią nie jest normalne i ona sobie nie życzy takiego zachowania wobec niej oraz, że jeśli jej teraz nie puszczą, to zadzwoni na policję. Ludzie, którzy zebrali się wokół podczas owej płomiennej przemowy bili jej brawo. A ja, no cóż. Nigdy więcej nie pójdę sama do parku. Boję się, że znowu napotkam jakieś wariatki.
Ja jestem całkiem tolerancyjna i wszystko rozumiem, ale nie takie akcje. Można być fanem kogoś. Ale jak można kogoś kochać, znając go wyłącznie z wyglądu? Nie powiem, że ja nie mam takich dziwactw. W końcu w jakimś stopniu też jestem dziewczyną (o nieciekawym wyglądzie, ale jednak dziewczyną!). Jestem fanką Eda Sheerana, lubię Brendona Urie i Toma Odella, a z aktorów podoba mi się Josh Hutcherson. Ale nie skaczę z tego powodu na ludzi na ulicy, bo jeszcze zachowałam resztki rozumu. Tak mi się przynajmniej wydaje i wcale nie zaprzeczę, gdy ktoś powie inaczej.
A co do Balladyny, to po prostu mamy niedługo w rawskiej odmóżdżatorni (tak, mówię o liceum) Miniatury Teatralne i trzeba coś wymyślić. Jeszcze nikt nic nie wymyślił, więc ja będę pierwsza. Początkowo planowałam zaproponować klasie wystawienie fragmentów "Balladyny" Słowackiego. Ale szukając jakichś nagrań, natrafiłam na "Balladynę 68,2", stworzoną pod okiem Jeremiego Przybory. Ta wersja tak mnie zauroczyła, że postanowiłam się poświęcić, napisać scenariusz na podstawie spektaklu (są niestety tylko nagrania) i pokazać go wspólnikom. Myślicie, że się uda?

Nie, nie jestem niezrównoważona psychicznie. Tak, piszę wiersze o śmierci. Tak, jestem dziwna. Tak, mam przyjaciół. Tak, zdarza mi się słuchać metalu (ale nie tego z darciem mordy). Nie, nie jem kotów. Tak, myję się codziennie. Tak, prowadzę zeszytowy pamiętnik. Nie, nie jestem psychiczna. Tak, jestem wolontariuszem w świetlicy. Nie, nie znęcam się nad dziećmi.

Taaaak. To powyżej napisałam, będąc w pełni rozumną istotą. Nie wiem w jakim celu to tam umieściłam, ale w jakimś na pewno. Bez powodu to ja tylko chodzę do szkoły i koegzystuję z normalnymi ludźmi. Gdyby ktoś wpadł przypadkiem na cel mojej wypowiedzi w poprzednim akapicie, niech da znać. A ja, cóż? Żegnam się z Państwem. Ahoj!

be happy!