Translate

niedziela, 15 lutego 2015

Mamo, ale ja chcę tę koszulę!

Wczoraj minęły dwa lata od opublikowania pierwszej notki. Ostatni rok praktycznie olałam. I tak sądziłam, że ten twór umrze śmiercią naturalną. Zapomnę o jego istnieniu, usunę go, wyczyszczę, oddam... Cokolwiek. A to nadal dycha. Ledwo, ale dycha. Skoro już dycha, to czemu by się nie zastanowić, po co go reanimować? Lubię tu pisać. To irracjonalne. Po co umieszczać takie rzeczy w internecie? Nadal nie wiem. Zatem inaczej, lubię tu pisać, wiedząc, że ktoś przeczyta, zainteresuje go tu coś, oceni styl pisania, uśmieje się, itd. W realnym życiu nie jestem otwarta. W internecie jest mi dużo prościej. Można zachować anonimowość. Nie potrzebny jest bezpośredni kontakt do porozumienia się. Szczerze? Nawet gadania przez telefon nie lubię. Onieśmiela mnie to dalece bardziej niż normalna rozmowa. I co mi kto zrobi?
Dużo pytań. Po części retorycznych.
Wczoraj (właściwie dzisiaj) dyskutowałam z przyjacielem... W sumie, nadal nie wiem jak mam cię nazywać. W każdym razie chodziło o gry komputerowe vs książki, czyli co bardziej rozwija wyobraźnię. Wyszły moje braki w doinformowaniu (nie mam zbyt dużego pojęcia o grach), ale H. zauważył ciekawą rzecz. Nie przytoczę dosłownie, ale sens był taki, że książki nie rozwijają wyobraźni, bo poniekąd mamy podane wszystko, co należy sobie zwizualizować i po pewnym czasie można robić to mechanicznie. Wtedy zastanowiłam się nad tym, jak to wygląda u mnie. Trochę czytam, to fakt, ale w jaki sposób? Okazało się, że po przeczytaniu czegoś, często zdarza mi się wracać myślami do wykreowanego przez autora świata i tworzę w nim własne scenariusze zdarzeń. Nie piszę nic na tej podstawie, bo nie uważam, żeby była taka potrzeba. Ale to moim zdaniem rozwija wyobraźnię. Jeżeli jestem w błędzie, proszę mnie poprawić, w końcu nie jestem w tej dziedzinie ekspertką. Czasem objawia się mój iście ośli upór, ale warto poznać jakąś inną opinię na ten temat.
Muszę oddać komuś tę świeczkę. Pomarańczowa. Z marketu. Szajs. Paskudztwo. Chce ktoś?
A, no i ta koszula. Tatusiowi się trochę zgrubło po rzuceniu papierosów i matula chciała wywalić na strych taką śliczną czarną koszulę, bo się tatuś już w niej nie dopina. No i ja ją wyciągnęłam z worka. I skitrałam w szafce. I mamusia każe mi ją oddać. Ale ja ją kocham... Jest przepiękniasta. I planuję zakładać ją do szkoły, kiedy mama ma popołudniową zmianę w pracy, bo wtedy nie widzi mnie ani rano (tsaa... jedyny plus wstawania o 5:58 do szkoły), ani popołudniu, bo jest w pracy. A jak wraca, to ja już siedzę w dziurawej męskiej koszulce z Supermanem (której też nienawidzi, ale poszła na ugodę za kupno letniej sukienki w kwiatki) i nie ma znaku. Jak bardzo jestem zła?

Pozdrówki,
słuchająca Justina Timberlake'a sprzed 13 lat (raaaaany... zeszłam na psy...) Scary